środa, 28 marca 2012

Pierwszy lot.

Ostatni kontyg obfitował w wiele zmian w naszym szarym życiu. Kostek, jak na przyszłego prawdziwego wspinacza przystało, zaliczył swój pierwszy lot - z kanapy prosto na dywan. Trzeba docenić, że lot był niekontrolowany i zakończył się szczęśliwie kilkoma łzami. Można się jeszcze bliżej przyjrzeć kalendarzowi (25.02.2011), by dostrzec, że Kostek zaliczył także swojego pierwszego kotleta. Niestety nie całego, ale jego matka tak dobrze go tuczy, że z pewnością za parę lat będzie takie jadał ze smakiem.
Marzec jest dość specyficznym miesiącem. Taki sam humor ma Tostek. Ogólnie stwierdził, że pomija okres raczkowania i przeskakuje do wyższej ligi - Homo Erectus. Stara się stać, gdzie się da. Wszystko zaczęło się od narożnika, po którego oparciu zwiedzał czołem białą, intrygującą ścianę.

Kolejnym etapem w przeskakiwaniu zwyczajnych kolei życia jest stawanie w kojcu. Otóż nasz bohater wyciąga się i staje, informując wszystkich dookoła doniosłym śmiechem, że złapał pana Boga za nogi. W momencie, gdy śmiech zaczyna go trochę przerażać, biedak opadam z powrotem na stertę niebezpiecznych kojcowych zabawek.
Kiedy Kostek się zmęczy popada w kilkuminutową drzemkę:

Z. znajduje wtedy czas przeważnie na zrobienie sobie kanapki, natomiast ja go nie znajduję (ostatnio przynajmniej), bo jestem w pracy.
Mimo że parę osób się od nas wyprowadziło, a mimo tego różni ludzie znajdują znaleźć u nas swój czas, mieszka dalej z nami pewien kot Kot. Sprawie on wrażenie strasznie antypatycznego typa ("typiara" jest tu bardziej na miejscu, bo jest to kotka), jednak znajduje czasem parę chwil, by poświęcić swój cenny czas między jedną drzemką, a napadem szału na chwilową adorację swoich ludzi. Dotychczas było tak, że tylko nieliczne grono (od jednej osoby do trzech, ale raczej jednej) dostąpiło zaszczytu adoracji kota Kota i miało okazję usłyszeć, że ten kot Kot jest wstanie wydać z siebie inne dźwięki niż świadczące o głodzie i złości. Mówię tutaj o mruczeniu. Te sporadyczne chwile trwały przeważnie nie dłużej niż minuta. Lecz muszę wszystkim oświadczyć, że chwilowo mamy do czynienia z pewnym paktem ludzko-kocim. Otóż Kostek rozpływa się, gdy widzi czarny cień przeskakujący obok, a kot Kot łaskawie mimo wystawionych bardzo blisko (nieraz wręcz dotykający) sierści rąk chłopca, nie raczy go ostrzec jednym z swoich ostrych paznokci.
Oboje dobrze wiedzą, że liczy się odpowiednia proporcja pomiędzy siłą i masą osobnika, by dojść do perfekcji w lotach.

Kasownik

Ze względu na coraz to większą motorykę naszego syna, rozpoczęły się gruntowne zmiany. Kostek po raz pierwszy zwrócił uwagę na śnieg i przyciskając się do szyby, udawał rasowego glonojada. Przy okazji wziął przykład z naszego niesfornego kota i uderzał rękami, trąc szybę niczym biedny Aladyn swoją lampę. Dżin jednak na nas nie spłynął i obyło się bez życzeń. Ząb stał się faktem i spadł na nas, jak grom z jasnego nieba, a burza, którą rozpętał potrwała parę tygodni. Wszystko zaczęło się od dolnej jedynki, zaraz potem przyszła jej towarzyszka i tak Kostek stał się najprawdziwszym kasownikiem. Jego niewinne gołe dziąsła pokryły się białą kostną substancją. Niewiele dni później pojawiła się górna para i teraz Kostek potrafi już porządnie każdego ugryźć i nie ma skrupułów, by tego nie robić.

Z zębami wiążę się już wiele historii. Cztery igiełki przecięły już niejedną rzecz, która umożliwiła dumnemu Kostkowi zakrztusić się - chleb, chusteczka, karton, bułka i inni. Rzekomo zostałem okrzyknięty ekspertem w dziedzinie wyjmowania z zakamarków Kostkowych ust tych niepożądanych substancji, które starają się wywołać u mnie zawału serca, ale dzielnie się nie daję tak, jak synek rośnie i tak dalej.