Kostek po raz pierwszy miał szczęście spać w namiocie. Nie wyglądało to dość obiecująco, bo gdy na zmęczeniu wsadziliśmy go do środka, nasz syn wpadł w szał, obudziła się w nim jakaś dzika klaustrofobia, rzucał się na ściany i rzucał jęki wniebogłosy. Użyliśmy pewnego fortelu, uśpiliśmy go w wózku, lecz wymagało to nie lada cierpliwości. Kiedy już udało się nam zdobyć trochę czasu dla dorosłych, zabawa była pierwszorzędna, po czym wszyscy grzecznie poszli spać do swoich namiotów. Noc nie była specjalnie spokojna, gdyż po paru godzinach rozszalała się burza. Jednak jakoś dotrwaliśmy do rana, mimo że deszcz nie przestał już tego dnia padać, postanowiliśmy pierwszorzędni uczcić dzień dziecka. Po południowej drzemce i odpowiedniej zabawie na placu zabaw w pobliskiej restauracji, nasz "Mały Maharadża" udał się na wizytację pobliskich skał i tak oto podziwiał naturę:
I takie zdjęcie okolicznościowe:
Nim pogoda pokazała nam prawdziwe swoje oblicze łudziła nas swoim ciepłem dzień wcześniej. Wszyscy z nas mieli dzięki temu wyśmienity humor:
Na spacerze już bardziej znanej nam okolicy, Kostek zorientował się, że trawa może być większa od niego i może uniemożliwić mu odszukanie mamy, co powodowało natychmiastową utratę dobrego humoru:
Na koniec dodam, że Kostek rośnie, jak na drożdżach rozwija się tez nieprzeciętnie. Stara się coś mówić i wsadzać palce do matczynych oczu. Przez sen czasem wymsknie mu się "tata", ale jak w pieluchy walił, tak wali. Jedyne, co może robić z nocnikiem, to wykorzystywać go do oglądania bajek: