środa, 30 listopada 2011

Jedzący z talerzami.

Andrzejki. To dzień, w który daje kolejny pretekst, by wyjść i dobrze się zabawić, szczególnie, kiedy jest się studentem. Niestety ten czas minął już bezpowrotnie i od dzisiaj będzie się nam kojarzył z kolejną nową świecką tradycją. Kostek był po raz kolejny dziś na imprezie, ale tym razem w roli gospodarza. Nie dość, że otrzymał w ostatnim czasie kolejne zaproszenie na ślub, to jeszcze jest na liście VIP w obchodach pierwszego roku "swojego" kolegi. Dziś w dosyć skromnym gronie wyłącznie rodzinnym, obdarzał wszystkich łaskawym spojrzeniem i otrzymał kilka ciekawych prezentów. Lista jest na tyle długa, że ciężko byłoby ją przytoczyć. Mogę jedynie zauważyć, że wszedłem w pewien układ rabatowy z właścicielem pewnego sklepu dziecięcego o wdzięcznej nazwie, dotyczącej dwóch futrzaków. Gdybym był złośliwy, to zaznaczyłbym w tym miejscu, że Ciocia wszystkich Cioć nie zwróciła na to uwagi i w dodatku nie połasiła się, by nacisnąć w odpowiednim miejscu przycisk swojej "myszki".
Przyszli goście, więc wypadało postawić na stół jakiś obiad. Niestety niewiele zjedliśmy, a wszystko dlatego, by szybciej dostać się do pysznego deseru, którym był przepyszny torcik. Kiedy wszyscy już zajadali się słodkościami, Kostek przypomniał o sobie. Jego oczy pałały pożądaniem, ręce wyciągnięte, ciało się prężyło, a usta wydawały hektolitry śliny. Kiedy jednak, jego babcia, próbowała go uraczyć kawałkiem galaretki, która oczywiście wylądowała na bawełnianych śpioszkach. Kostek jednak złapał talerz i mocna przycisnął do swoich warg:
Po wszystkim ku pełnej uciesze wszystkich zgromadzony, odbyła się gremialna kąpiel oraz kontestacja dzisiejszej lekarskiej wizyty. Tostek nie dostał dzisiaj swojej dawki świetnych marketingowo szczepionek z powodu... zbyt niskiej masy ciała. Największy koszmar jego mamy spełnił się. Zostało nam przekazane, aby postarać się dokarmiać małego każdego wieczora. Lekarz spojrzał na nasz cudowny pieprzyk i wpierw zdziwiła się, zapytała czy to przypadkiem nie kleszcz (z pewnością złapaliśmy na listopadowym spacerze po Łazienkach), a potem wraz z panią magister położną zaczęły snuć jakieś dziwne teorie. Skończyło się na tym, że na głos zaczęły zastanawiać się czy może nie trzeba go wycisnąć. Słuchaliśmy tego z lekkim zażenowaniem. Następnym celem ich ataków, było zbyt duże młode przyrodzenie... No cóż kobieta potrafi przyczepić się do chluby nawet małego mężczyzny. Zawiść.
Kiedy żegnaliśmy gości, rozpoczął się nowy proces tuczenia Kostka. Wcisnęliśmy mu wpierw kształtnego cyca w usta, następnie trzydziestosiedmiostoponiową butlę z mlekiem, po której kompletnie odpłynął i rozmiękł:
W takim stanie położyliśmy go spać. Wydawało się, że historia zakończyła się pięknie i tym razem będziemy mieć chwilę dla siebie, chciało nam się cytować klasyków: "Potem żyli długo i szczęśliwie...". Aż tu nagle jego piękne duże ciemnoniebieskie oczy otworzyły się niczym przerażający poranny budzik. Na nic nasze prośby i pobożne modlitwy. Nie było zmiłuj. Fakt odbiło mu się i mieliśmy pewność, że wszystko, co pochłonął przyjęło się, lecz zmora kolejnej nieprzespanej nocy stanęła nam przed oczami. Postanowiliśmy powtórzyć wcześniejszy rytuał. Cyc, butelka i... tak zasnął ponownie. Tym razem bez żadnej próby odbijania, wsadziliśmy go łóżeczka i oby to był koniec na dzisiaj. Amen.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Proza życia

Czasami bywa, że jednak ktoś, kto już tysiąc razy się zapowiadał, w końcu przyjdzie. Ostatnio uderzyła w nas druga fala odwiedzin, z których byliśmy niesamowicie zadowoleni. Organizacja życia nieco się zmieniła i trzeba sobie radzić najlepiej, jak potrafimy. Każdy ma swoje sposoby. Ja mogę łatwo uciec w jedną z moich ulubionych przestrzeni, jednak Z. nie ma tak łatwo, ale jest świetna w tym, co ma:
Oprócz tego, co jest widoczne za załączonym obrazku, zajęła się umyciem obu łazienek, kuchni, zrobieniem swojego firmowego obiadu, nakryciem do stołu i otwarciem wina. Natomiast ja wszystko obserwowałem niczym św. Józef, jak ksiądz mówił na kazaniu.

czwartek, 10 listopada 2011

Za górami, za lasami

Po przegranych pertraktacjach, by wyjechać w długą podróż nocą wyjechaliśmy nieprzytomni wcześnie rano. Podróż zapewne była długa i męcząca, jednak wziąłem przykład z mojego synka i zasnąłem kamiennym snem, budząc się jedynie w newralgicznych miejscach podróży, która zajęła nam niecałe dziewięć godzin. Definitywnie obudziliśmy się w malowniczym miejscu, gdzie autochtoni rozwozili obornik, myśliwce F16 zagłuszały nasze myśli i krzyk Tostka, a do celu zostało nam 6 km. Wszystko to wyglądało tak:
I tak:
Te dwa punkciki, które widać na horyzoncie to nie jakieś piksele, lecz członkowie naszej wyprawę i to w dodatku znamienici - dziadkowie. Nasza podróż, zaraz po zrobieniu tego zdjęcia i skonsumowaniu kukurydzy, bo na tym polu można było znaleźć jeszcze kukurydzę, mimo rozpoczęcia drugiej tercji listopada, została kontynuowana i szczęśliwie trafiliśmy do pradziadków! Przyjechaliśmy specjalnie do nich, przedstawić im najmłodszego członka rodziny, a przy okazji, by uczcić 60 urodziny "wuja". 
Oczywiście Kostek przedstawił się w całej krasie i uśmiechał się do wszystkich. Jego pogodna mina zostało zburzona i chmury napłynęły na jego energiczne czoło, wówczas dowiedzieliśmy się, że doznał pierwszego w życiu odparzenia i to nie byle gdzie. Potem rozpoczęliśmy misję zwalczenia tej niedogodności, jednak nikt nie przewidział tego, że nie odejdzie to w trymiga. Zaczęły się patenty wachlowania, dmuchania, owijania w pieluszkę, zakładania śpioszków "cotton 100%"  bardziej "cotton 100%" niż inne śpioszki "cotton 100%". Więc po wielu uśmiechach i płaczach, grzechotkach i pocałunkach, zjedliśmy obiadokolację i postanowiliśmy go rodzinnie umyć. W jednym z poprzednich postów obiecałem, że zakończyłem wątek dziecięcej pornografii, dlatego teraz ukaże się zdjęcie ocenzurowane:
Po tym emocjonującym codziennym przeżyciu, Kostek oddał się temu, co lubi najbardziej i z pewnością nie tylko on. Ci, którzy go tak dobrze nie znają, mieli nadzieję, że kochane dziecko pójdzie spać po ludzku, czyli po dobranocce. Jednak nie, dzisiaj również została zachowana nasza nowa świecka tradycja i z pewnością dziecina posiedzi do późnych godzin nocnych. Czasem, kiedy tak patrzę na niego, to rozumiem, co mieli na myśli moi sąsiedzi, kiedy żalili się, że nie mogą przeze mnie spać.
Kolejny dzień ma być jeszcze bardziej emocjonujący, babcia już zapowiedziała, że Kostek pójdzie spać brudny.
Dzień minął w miarę spokojnie, myśliwce latały nam nad głowami, niestety nasz mały nie był jeszcze nimi zainteresowany. Spacer ułożył się w mroźnej atmosferze i wszyscy po nim czuliśmy się lekko przeziębieni. Mimo wszystko nie przeszkodziło nam wyjść wieczorem na wielki wujkowy jubileusz. Towarzystwo było wniebowzięte. Wszyscy zabawiali się naszym synkiem niczym laleczką, a moją żoną niczym nastolatką. Zabawa była przednia, w ciągu półtorej godziny podano trzy dania gorące, które przedzielone zostały przystawkami w postaci owoców, sałatek oraz różnego rodzaju toastów. Oczywiście nie obyło się bez przaśnych tańców. Mnie również spotkał ten zaszczyt i uraczyłem swoim ramieniem moją teściową. Jednak potrzebowałem do tego przełknięcia pokaźnej dawki herbaty. Rozluźnienie czyni cuda.

Nastał w końcu ten dzień. Wybrzeże zobowiązuje i pojechaliśmy nad morze, wymrozić się w Kołobrzegu. Zapakowaliśmy się do samochodu:
Nasz syn po raz pierwszy w swoim życiu nie ujrzał morza. Jak widać powyżej zasnął, jak tylko wsiedliśmy do samochodu, by na chwilę otworzyć usta, gdy dotarliśmy do celu. Wówczas dostałem polecenie, by biegać. Bardzo niezadowolony zrobiłem to i nasz Tostek zasnął. Chodziliśmy po plaży, ogrzewaliśmy się na molo, zajrzeliśmy do portu w cieniu latarni morskiej, na której był orzełek bez korony.











W ramach retrospekcji poszukiwałem miejsca, gdzie mieściła się w 1988 r. Baltona, ale tyle bloków pobudowali, że się pogubiłem. Pokręciliśmy się trochę czasu:
i wróciliśmy na poprawinowy obiad. Było głośno i wesoło, pyszne jedzenie oraz piernik. Ledwo dopinaliśmy spodnie. Natomiast Kostek cały wieczór miał zaczerwieniony nos, co oczywiście po raz kolejny wywołało zachwyt widowni. Biedny jego los, dobrze, że tego nigdy nie będzie pamiętać.
 Powrotna podróż zaczęła się nieco wcześniej niż początkowa, czyli o 5.10 i ciężko było ją przetrwać z otwartymi oczami. Trwała ponad 8 godzin i jest to niepisany "rekord" prędkości. Szczęśliwie Ptyś smacznie spał, aż to lekkiego zatoru w Łomiankach, gdzie musieliśmy zjechać z drogi na przymusowe wietrzenie cyca. Jednak podróż była malownicza i bezpieczna, dotarliśmy cali i zdrowi. Może trochę zmęczeni, więc w momencie kiedy mijaliśmy nasz zagajnik i nie skierowaliśmy się do niego, ciśnienie mi podskoczyło. Jednak trzeba było się jeszcze uspokoić, gdyż należało rozparcelować prezenty, które otrzymaliśmy od pradziadka. Całę mnóstwo kilogramów dzikiego mięsa należało jakoś rozsądnie podzielić na porcję i do tego jeszcze przepyszny słodki lekko drapiący w gardło miód.

środa, 9 listopada 2011

Kapryśna chmura

Ostatnio Kostek zaczął odczuwać łaskotki. Ewidentnie je czuje, lecz kompletnie nie wie, co z nimi zrobić. Patrzy się dziwnie, gdy jest spokojny i tylko czasem drygnie. Jednak, gdy opętany jest spazmami płaczu, wygląda, jakby mu bardziej przeszkadzały w jego mlecznej egzystencji. Nikt jednak prócz mnie tego nie zauważył i nie jest wstanie poręczyć, musicie mi wierzyć na słowo.
Tostek odziedziczył po swoich rodzicach bardzo ekspresyjną mimikę twarzy, którą stara się nam prezentować na każdym kroku. Dla przykładu zaprezentuję tu zdjęcie, które powinno być już wszystkim ciociom i wujkom dobrze znane:
Jednak nie zawsze bywa tak pięknie, by ukazał całą paletę swoich możliwości. Kiedy przebywa ze mną, skupia się jedynie na pewnych szczegółach swojego usposobienia. Przeważnie są to te, których nie łatwo poskromić. Odprawiamy wówczas specjalny szamańsko-indiański taniec przy akompaniamencie prymitywnych odgłosów, które wydobywają się z moich ust. Czasem pomaga, czasem nie. Takim stanom można zaradzić jedynie poprzez stosowanie różnorakich metod, które raz się sprawdzają, a innym razem nie. Wyrafinowana gra polegająca na metodzie prób i błędów. Zazwyczaj gracz, który nie posiada pewnych znaczących atrybutów, skazany jest z góry na porażkę, którą odwleka, jak tylko jest w stanie. Czasem mi się to udaje, czasem nie. Jednak nasz kochany mały wódz Kapryśna Chmura niczego sobie ze mnie nie robi. Spece od pogody powinni się cieszyć, że spotkała ich tak przyjemna i prosta sprawa, jak meteorologia, gdyż opisanie tak różnorodnych stanów czoła naszego syna sprawiłaby im nielichą zagwozdkę. Dlatego nie staram się nawet przytoczyć choćby najmniejszego opisu tych przemian.
Stąd wzięło się jeszcze jedno imię do całego arsenału przezwisk naszego synka. Przez Ptysia, Tostka do Kapryśnej Chmury.

wtorek, 8 listopada 2011

Nie pieprz Pietrze

Nie minęło kilka dni, kiedy nowe obiekty pojawiły się na gładkiej niczym jedwab skórze naszego synka. Dojrzeliśmy. A czy Wy jesteście wstanie?
Ze względu na coraz bardziej zaawansowany wiek naszej pociechy, postanawiamy zakończyć publikacji jego aktów dopóki, dopóty sam nie wyrazi na to zgodzi.
Kiedy zapytaliśmy Kostka, co on sam sądzi o zaistniałej sytuacji, nie rzekł słowa, lecz zaszczycił nas swoją wymowną minką:

czwartek, 3 listopada 2011

Kamienie milowe

Ostatnimi czasy uderzyła nas druga fala odwiedzin. Pomimo zadziwiającej absencji Cioci wszystkich Cioć, gości nam nie brakuje! Przychodzą nas odwiedzić ludzie z przeróżnych stron świata. Gdybym miał wymieniać wszystkich, musiałbym kogoś skrzywdzić, gdyż tak dużo osób przewinęło się przez nasze gocławskie mieszkanie, że nie sposób kogoś pominąć. Tak więc nie ma dnia, by ktoś nowy nie uśmiechnąłby się do Kostka. Kiedy naprawdę nie ma już kto nas odwiedzić, pojawiają się dziadkowie. Zawsze spragnieni.

Wracając do tematu, trzeba dodać, że każdego dnia, Kostek pokonuje tyle niesamowitych barier, które stają na jego młodej drodze, że ciężko spamiętać. Pierwsze, co rzuca się oczy jest jego coraz większa komunikatywność. Od kiedy po raz pierwszy próbował użyć aparatu mowy, a to co się z niego wydobyło podobne było bardziej do przekleństwa, zrobił niesamowite postępy. Teraz wręcz zdjemy sobie sprawę, że on strasznie dużo chciałby nam powiedzieć, lecz jeszcze nie potrafi. Zbiera się w sobie i wypuszcza w eter jeszcze nic nie znaczące dźwięki, które z pewnością już niedługo będą konfudującymi nas pytaniami. Nasza obecna relacja oparta jest na komunikacji jednostronnej i to na pewno nie z naszej strony. Dlatego Kostkowi zdarza się być sfrustrowanym, kiedy widzi kompletny brak zrozumienia, co przeistacza się w paraliżujący całą okolicę płacz. Niektórzy nasi goście nie przywykli do takich decybeli i czasem wręcz z przerażeniem patrzą w przyszłość, która rychło ma im przynieść na świat podobną niebiańską istotkę. Jednak szybko znaleźli na to remedium... - zaczną je wychowywać, kiedy skończy roczek i zacznie artykułować swoje potrzeby. Nie mogę się doczekać momentu, kiedy zobaczą, jak bardzo się mylą.
Kolejnym pięknym etapem w życiu naszej najsłodszej pociechy jest jego motoryka. Otóż jeszcze nie chodzi, nie raczkuje, ledwo co przekręca się z brzucha na plecy, ale w drugą stronę nie daje rady, to już łapie jedną rączką drugiej. Obie zazwyczaj muszą być przezeń namiętnie zaślinione, by łatwiej było trafić. Te malutkie dłonie potrafią już także w morderczym uścisku złapać palec taty (mamy pewnie też) oraz wszelkiego rodzaju zabawki, których z czasem zaczyna się u nas pojawiać coraz więcej. Tak więc kiedy grzechotka ugrzęźnie na jego kolanach, to rączki starają się ją w cisnąć w usta, czasem z pozytywnym skutkiem. Główka też się coraz bardziej rusza. Już nie tylko zawstydzony szybki ruch do przodu, gdy ktoś z boku próbuje go rozśmieszyć, ale także lewo prawo oraz odprowadza wzrokiem co ważniejszych osobników domu, przede wszystkim: kota Kota vel menda. Tak więc cały dom się raduje i w ciepłej atmosferze oczekuje gwiazdki, by móc poczuć świąteczny czar.

środa, 2 listopada 2011

Oktoberfest 2011

Nastał piękny miesiąc październik, w którym udało mi się już zrobić więcej km na rowerze niż w styczniu, lutym, marcu, kwietniu tego roku. Jednocześnie, jak jest w tytule, możemy się w końcu radować, bo pewna sprawa, która kładła na mnie cień została rozwiązana. Przy pomocy całej rodziny, a Kostka przede wszystkim udało mi się obronić pracę magisterską i móc pomyśleć nad swoim dalszym rozwojem. Kostek, który walczy w konkursie, na swoje przezwisko: Tostek. Jest to link, na który trzeba codziennie naciskać, by móc dać mu radość z możliwości picia w przyszłości darmowego mleka w proszku. Mały przybiera na wadze, ale nie tak bardzo, jakby sobie to Z. życzyła. Ta sytuacja wyprowadza ją tak bardzo z równowagi, ze udało się jej przypalić brokuła podgrzewanego na parze. Podobno jest chudy. Niestety, ja tego nie mogę potwierdzić.
2. 10. Kostek pokazał, że jest prawdziwym mężczyzną i zaliczył pierwszą "rejestrację". Termin ten zapożyczyłem z pewnego opowiadania Milana Kundery, w którym przedstawił jednego bohatera, jako niesamowitego babiarza, który nie zmarnuje żadnej okazji, by zwrócić na siebie uwagę każdej przypadkowej kobiety. "Rejestracja" polegała na tym, by zaistnieć choćby na chwilę w życiu przygodnej kobiety i wyciągnąć z niej, jak najwięcej się da, żeby kiedy przyjdzie okazja móc ją przypadkiem odnaleźć i skupić na niej swój samczy atak.