Po sukcesach związanych z malowaniem, zachęciłem się wewnętrznie do kontynuowania kuchennej orki i rozpocząłem tworzenie kuchni. Wszystkie niezbędne rzeczy uprzednio zakupiwszy, zacząłem zwozić do domu, by móc już go tak zagracić, aby żaden niepożądany gość nie mógł u nas zagościć. Wpierw przyjechała zmywarka pod moją nieobecność i 60 kg nieżywej wagi musiał ktoś za mnie wtargać aż na pierwsze piętro. Potem było już z górki, płyta grzewcza została odebrana nie przeze mnie osobiście, a piekarni z tygodniowym ponad opóźnieniem trafił do bagażnika samochodu, za którego kółkiem nie ja siedziałem. Jednak kiedy meble zawitały do naszych bram, niestety nie było żadnej osoby, którą mógłbym się wysłużyć i zostałem sam na placu boju. Szczęśliwie z odsieczą przyszedł intruz, który często bywa naszym nocnym gościem, znajdując sobie bardziej lub mniej zaciszne miejsce do spania. Po jakiejś godzinie wszystkie meble zagraciły już doszczętnie nasz salon i nie tylko.
To był poniedziałek, więc pracę zaczęliśmy z małym opóźnieniem, tak samo z resztą, jak we wtorek, środę, za to w czwartek opóźnienie doszło do całego dnia, dlatego zrobiła się niespodziewana obsuwa. Wszystko oczywiście przez to, że nie chcieli nam dociąć blatu od ręki. Mieliśmy się stawić dnia następnego, jednak my dojechaliśmy dwa dni później i panowie ze stolarni w akcie zemsty porysowali blat, dzięki czemu dostałem 10% ulgi. Tak mam blat z rysą, którą sobie wyciąłem pod zlew.
Blat złożyliśmy, wszystko fajnie, kiedy nagle patrzę na koniec szafki i okazało się, że ktoś nam ukradł 2 cm blatu. Teraz byliśmy już bez szans, kolejny raz sprawa, która kompletnie nie da się rozwiązać wprowadziła nas w stan zadumy i spowodowała kolejne balkonowe panaceum. Zawsze znajduje się jakiejś wyjście z opresji i tak pomału brniemy do przodu. Wyrżnięcie niektórych rzeczy jest dużo łatwiejsze od innych i to nie mam zielonego pojęcia dlaczego. Dlatego ze zrobieniem dziury wielkości kwadratu pod płytę grzewczą zajęło nam ok. 3 godzin, a na zlew nie więcej niż 15 minut.
Niektóre czynności zabierają inną ilość czasu, mimo że wyglądają tak samo. Pierwszą szafkę można zawiesić w ok. 5 minut, ale już następną, dzięki doświadczeniu zdobytemu przy pierwszej wieszamy w 15, a trzecia zajmuje mniej więcej cały dzień. Czysta logika, dobrze, że szafek wiszących jest tylko 6, to może do końca miesiąca będę wstanie się wyrobić.
"Pamiętaj, aby dzień święty święcić". Nastała niedziela, kuchnia nadal nie została skończona. Kogo mogę winić? Otóż tego dnia wszystko się wyjaśniło. Pałeczkę przejęli Ci starsi, którzy oprószeni siwizną są dobrych parę lat. Wykorzystałem ten moment i zająłem się lekkimi sprawami, mianowicie wynoszeniem rzeczy, których nikt unieść nie potrafił, a że silny jestem niczym Atlas, nie sprawiło mi to żadnych problemów. Za każdym razem, gdy zaglądałem do kuchni, ona zmieniała się nie do poznania. Kiedy słońce postanowiło, że więcej nie będzie nas rozpieszczać zza chmur i chowało się na widnokręgu, Ojcowie powiedzieli dość. Stanąłem, jak wryty. Jeden dzień pracy Tych Panów pokazał taki efekt, jakiego nie udało mi się osiągnąć przez dobry tydzień. Chylę czoło przed Ich dokonaniami i cieszę się, że będą wspaniałymi dziadkami dla mojego syna.
Teraz jeszcze pozostało kilka małych elementów, jak docięcie półek, założenie baterii, podłączenie rur spustowych i innych, podłączenie gazu i przykręcenie drewnianego panelu do ściany, szafek itd. Umycie i można powiedzieć, że samochód uciekł nam sprzed nosa, ale czego to się nie robi, by mieć kuchnię...
A efekt jest następujący: