Kobiety w ciąży przeżywają momenty, których nikt za bardzo zrozumieć nie potrafi. Jednocześnie ci, którzy z nimi obcują, również zaczynają przeżywać to coś i czują się niczym ufoludki na marsie. Nie dość, że zaczynają lunatykować, chcą jeść, krzywią się i puszczają wilgoć oczami. Przyszłe mamy mają potrzebę tak zwanego "moszczenia gniazda". Przeczytawszy parę poradników, wiedziałem, że mnie też to spotka. Przez długi okres nawet o tym nie myślałem, a to był błąd. Nagle zostałem z nienacka zaskoczony i nie było odwrotu. Jak się pewnie wszyscy mogą domyślać, tradycji stało się zadość. Kiedy zewnętrzne głosy budziły we mnie świadomość, że już zaraz będę ojcem, odezwał się również głos wewnętrzny, który stwierdził, że trzeba zrobić remont - albo przynajmniej kuchnię. Rozpoczęły się dramatyczne poszukiwania odpowiedniej kuchni. Tutaj ja wkroczyłem do akcji i kręciłem nosem oglądając większość eksponatów. Z czasem człowiek jednak uczy się kompromisów i do niego doszliśmy. Jeszcze tylko parę formalności, które pozwoliły nam na normalne funkcjonowanie. Po kilku dniach ciężkiego poszukiwania (dokładnie dwóch) mieliśmy wybraną kuchnię oraz sprzęt AGD. nie minął trzeci dzień, a było jasne, że będzie malowanie. Oczywiście kobiety ze swoimi skłonnościami do wyszukiwania niezwykłych kolorów wybrały kolor, który krył się pod enigmatycznym akronimem: S 0502 - R50B. Został opisany jako kolor pomiędzy beżowym i kremowym, co by to nie miało znaczyć, podobno był w tym samym kolorze co blaty.
Z. wyjechała, a ja sam pozostawiony zostałem na pastwę przestrzeni potocznej nazywanej kuchnią, która teraz miała na ścianach kolor lila... Cały końtyg przesiedziałem w tym miejscu obserwując czy przypadkiem nie ma ochoty zmienić się siłą woli. Następnie zakupiłem farbę, która również nie chciała mi pomóc. Domyśliłem się dlaczego, bo kuchnia nie była jeszce emocjonalnie gotowa na przyjęcie nowego koloru. Zabrałem się zatem do zagracania pokoju, który potocznie nazywany jest pokojem Moniki, mimo że nikt taki tutaj nie mieszka... Kiedy kuchnia okazała się prawie gotowa, by móc zmienić swój charakter, dalej nikt nie chciał mi pomóc. Dlatego stwierdziłem, że musimy (ja i kuchnia) dojrzeć do tej decyzji i poszedłem spać. Następnego dnia, już po pracy przypomniałem temu miejscu, do czego służy i zrobiłem sobie dobrze zjeść, by móc po tym jeszcze odpocząć i ostatecznie zabrać się do pracy, motywując przy okazji do tego brata. Stanęliśmy obaj przed ogromem pracy i nie zastanawiając się za wiele każdy z nas zabrał się do tego, w czym jest najlepszy. No i tak biegając z kąta w kąt machaliśmy wałkami i pędzlami.
Jak widać na załączonym obrazku, kompletnie fiolet nie chciał pokryć tej białej nawierzchni. Bo jak się okazało farba, która dzięki specjalnemu zabiegowi mieszania stała się niebotycznie droga, nie różniła się nic a nic od białego sufitu. Jednak może jest inaczej, bo kiedy to stwierdziliśmy było już późno i mieliśmy wrażenie, że malowanie poszło nie po naszej myśli i wszędzie są prześwity. Ciężki poranek zweryfikował nasze obawy i "oczom ich ukazał się" kolor biały w swojej śnieżnej odsłonie.
Teraz zostało nam wietrzenie, sprzątanie i oczekiwanie na pozytywną krytykę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz