piątek, 12 sierpnia 2011

12.08.2011

Dzisiejsza pobódka była inna niż zwykle. Szczęśliwy grymas bólu widoczny był przeze mnie, lecz nie docierał do świadomości. Moja przestrzeń łóżkowa zmniejszała się co chwila, aż jej brak wyrwał mnie ze snu. To było pewne. Zaczęło się. Podobno o 4.30, lecz ja miałem o tym pojęcie dopiero chwilę przed 7. Stanąłem prawie na równe nogi i pobiegłem do sklepu, bo przecież trzeba rodzić najedzonym i silnym. Oczywiście, jak tylko naszykowałem kanapki wybiła godzina 7.12 i trzeba było jechać do szpitala natychmiast. Oboje pojechaliśmy na głodzie. Kiedy zawitaliśmy w szpitalu, od razu poszedłem do rejestracji, a tam pani wysłała mnie na drugą stronę szpitala do izby przyjęć, gdzie była dużo mniej przyjemna pani i oznajmiła mi nie wychylając się zza biurka, że musimy czekać na swoją kolej, gdyż wszyscy lekarze są zajęci. Wtedy Z. nie wytrzymała i wykrzyknęła przy aprobacie wszystkich obecnych do pań, które otwierały i zamykały sekretne drzwi, że ma skurcze co 3 minuty i pani z rejestracji nie chce jej wpuścić. Nagle problem się rozwiązał. Ja usiadłem i spokojnie przebierałem nogami. Pewien pan spojrzał na mnie i rzekł: "Jak się nie pośle parę "jobów", to nic się w tym szpitalu nie załatwi..." On też był czymś ewidentnie zdenerwowany. Posiedziałem jeszcze trochę i wziąłem rzeczy dla synka i Z. z samochodu. Oczywiście, kiedy zamykałem bagażnik już byłem wołany, więc jak tylko dostałem się do szpitala, to oberwało mi się. Cóż zrobić, taką miałem tego dnia funkcję. Uśmiechać się, cicho i pracowicie, jak św. Józef. Przebraliśmy się w stroje robocze i poszliśmy na oddział. Mój strój wyglądał tak:
Pierwsze chwile były istną gehenną. Z. nie przejmowała się osobami trzecimi i lała mnie potwarzy, tylko dlatego, że nie dmuchałem jej w twarz. Oczywiście, tak się oboje spieszyliśmy, że zębów przed wyjściem nie  udało się umyć, więc tym większe było moje zdziwienie, za co zostaje obkładany. Oczywiście Z. kazali położyć się w ten sposób, by dolegająca jej od miesiąca rwa kulszowa mogła się spokojnie panoszyć i mącić bóle porodowych skurczy, które były od momentu wyjścia z domu regularne, co 3 minuty. Trwały jednak stosunkowo krótko, co wpłynęło na to, że przedostania część porodu nie mogła dojść do skutku. Podczas nieprzyjemnych momentów skurczy, położna zaleciła mi potężny masaż piersi mojej małżonki. Szybko wziąłem się do ciężkiej roboty roboty, oczywiście tutaj również nie zostałem oszczędzony. Z. skarciła mnie, żebym się wczuł i robił to bardziej zmysłowo. Nadszedł czas, kiedy położna zadecydowała, że przydałoby się jakieś znieczulenie, bo Z. pomiędzy skurczami, zajmowała się powstrzymywaniem bólu swojego feralnego nerwu. Przyszła więc pani anastezjolog wraz z pielęgniarką i kazały mi czytać, jakiś świstek, który mówił, że będziemy musieli płacić, chyba że będzie konieczność cesarskiego cięcia. Po czym lekko zaniepokojona nerwem kulszowym, spytała się Z. czy na pewno chce znieczulenie, bo w Szwecji praktykuje się leczenie za pomocą znieczulenia zewnątrzoponowego, ale w Polsce nikt tego nie robi. Oczywiście musiała to powtórzyć kilkakrotnie, gdyż było to dziwne pytanie. Wybraliśmy jednak znieczulenie. Teraz Z. musiała jeszcze się czytelnie podpisać na kartce trzymanej w powietrzu i to w dodatku podczas skurczu albo silnego ataku rwy kulszowej. Oczywiście pani pielęgniarka krzykliwym głosem wypowiedziała swoje zarzuty, że podpis jest nieczytelny:
i nalegała, by jeszcze raz się podpisać. Największe jednak awantury były podczas sprawdzania rozwarcia szyjki macicy. Otóż Z. walczyła, jak lew i położna prawie nie skończyła pracy z połamanym nosem, a jakaś niemiła pani doktor z przemieszczonym nadgarstkiem. Po znieczuleniu nastała 4 godzina chwila spokoju. Podczas której oboje próbowaliśmy się zdrzemnąć wsłuchując się w nierówne bicie serca naszej przyszłej pociechy. Odbyłem krótki spacer, podczas którego telefonicznie informowałem rodzinę i wróciłem z powrotem na kozetkę. Położna często nas odwiedzała. Nagle nastała godzina 15.15, wtedy okazało się, że jest prawie pełne rozwarcie i zaraz zaczynamy. Po czym wyszła i tylko usłyszałem za drzwiami: "Poród!". Teraz zacząłem się poważnie denerwować i chodziłem po całej sali. Takie dreptanie. W pokoju zaczęły pojawiać się nowe twarze. Zdemolowały łóżko, na którym Z. leżała i kazały jej trzymać się za kolana. Ja miałem dociskać jej głowę do brzucha... Panie nagle powiedziały, a teraz zrób kupę, po czym zaczęły zagrzewać Z., jakby była bokserem. Głośny doping, by parła itd. Z. robiła, co panie kazały, a ja byłem niemym obserwatorem. Nagle położna rzekła: "Świetnie, zaraz zaczynamy rodzić", szykowałem się na najgorsze, gdy wtem ujrzałem główkę i teraz poczułem się kompletnie skołowany. O co chodzi? Zaczynamy rodzić, kiedy to już był poród. Kolejny skurcz i przemy. Ja staram się jedynie ściskać Z. Słyszę, jak się meczy, ale nic, żadnego nawet wrzaśnięcia, tylko odgłos wielkiego wysiłku. Czwarty skurcz mija, Z. prze dalej i co? Urodziła, panie patrzą się na mnie i pytają czy chcę przeciąć pępowinę, na co nie byłem przygotowany, odmawiam, ale łzy lecą mi po policzkach. Już go słychać, zaraz będzie leżał na Z. Oddają go, na chwilę się uspokaja, ale wierci się. Panie po chwili zabierają go, byśmy mogli się dowiedzieć, że waży 3.9 kg i mierzy 54 cm. Wraca z powrotem na Z. Teraz już tylko szczęście, Z. zaczyna gadać, cieszy się nie możemy oboje uwierzyć, że to już. Poród wydaję się nam przereklamowany. Z. zachwyca się na głos, tak pięknie do niego mówi. Ostatnia faza porodu łożysko. Z. prawie odmawia współpracy, jakby jej to nie interesowało. Skupiona jest już tylko na jednym. Po wszystkim zostaliśmy jeszcze w sali 2 godziny. Potem pojechaliśmy na oddział położniczy. Zostaliśmy nareszcie sami - we troje.
Strasznie jestem dumny z Z.

3 komentarze:

  1. o rany, tyle miłości w tym małym stworku!

    OdpowiedzUsuń
  2. jeszcze nie jest skonczony, ale tyle napisalem, nim sie zaczela 3 faza porodu.. :)
    gratuluje wpisu :)

    OdpowiedzUsuń