piątek, 5 sierpnia 2011

Baby shower.

Jak tytuł dobrze prawi, zlało nas obrzydliwie. Prysznic był i to zimny, za to baby nawet do teraz się nie pojawiło. Kto by się spodziewał, że lipiec nie ukaże w tym roku choć na chwilę trochę słońca podczas kontygu. Narobiliśmy się, jak trzeba i jedzenia było sporo, podobno nawet ktoś robił zdjęcia. Do popicia, była tradycyjna hiszpańska sangria. Jedzenie również pachniało kuchnią hiszpańską i goście podobno byli bardzo kontenci. Na deser tradycyjny hiszpański arbuz prosto z Bułgarii. W rękawie trzymaliśmy niezmierzoną ilość różnego rodzaju gier, jednak ciśnienie drugiego dnia kontygu, nie skłoniło nikogo do zabawy. Za to rozmowy były zacne.
Goście okazali się ciociami i wujkami. Skład potężny. Nie wiedziałem, że będę miał tak wielką rodzinę. Pojawiły się trzy ciocie Moniki, dwie ciocie Zuzie, ciocia Magda, Gosia, Asia, Kasia, trzech wujków Michałów (plus jeden telegraficzny), wujek Marcin i Łukasz, mama, tata i dziadkowie. A oto i dowód, który postanowiła tylko część z nich pozostawić:

Jak widać nie wymyśliliśmy sobie tego przyjęcia. Nasze kochane Ciocie i Wujkowie przynieśli tyle wspaniałych prezentów, że ów Dzidziuś długo po narodzinach nie będzie mógł wyjść z zachwytu.
Kolejne dni owocują w rosnący brzuch. Kiedy Z. opracowała technikę telemarku do perfekcji, znudziło jej się to i rozpoczęła chodzić w nowym stylu: "na kurę". Wygląda to mniej więcej tak:
Cały czas nie opuszcza mnie ślubna maksyma, która mówiła, że jestem, jak św. Józef (albo powinienem być?): uśmiechnięty, małomówny, pracowity. Amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz